Witaj! Sawabona!
Od lat myślałem nad swoim pseudonimem artystycznym, i tak jak trwało, oddalał się on ode mnie coraz bardziej. Pod koniec 2019 roku wybrałem się w samotną podróż po Peru. Jednym z przystanków na mojej mapie było Iquitos, a później jeden z wielu ośrodków szamańskiej ścieżki z Ayahuasca – Psychonauta Foundation. Było to pierwsze doświadczenie z tą medycyną poza granicami Polski i jednocześnie pierwsze w miejscu, z którego pochodzi. Jedną z moich intencji dwutygodniowej szamańskiej diety połączonej z Ayahuascą i odosobnieniem było otrzymanie od szamanów czy duchów roślin nowego imienia. Brzmi nieco hollywoodzko… ?! Takie też było w mojej głowie. Niestety, nic takiego nie miało miejsca. Każda z ceremonii była intensywna i jednocześnie zupełnie innego kalibru niż wszystkie poprzednie.
Podczas ostatniej ceremonii, gdy po raz kolejny “umarłem” (jakkolwiek to brzmi), przeżywałem jedną ze swoich najtrudniejszych spotkań z mądrością medycyny ayahuasca …
Dookoła jest ciemno, słychać tylko wiatr i padający intensywnie deszcz… Typowe dla amazońskiej dżungli dźwięki umilkły. Ich miejsce zajęły odgłosy gęsto spadających z nieba ciężkich kropel czystej wody! Uderzały z impetem o liście drzew, krzewów i dach Moloki, w której prowadzona była ceremonia. Piję ayahuascę. Jej trudny do zniesienia smak powoduje nudności, które staram się pohamować. Po kilkunastu minutach zaczynam odczuwać jej obecność. Gdy zaczyna działać, mam wizję… Na nowo unoszę kubek pełny ciemnej i gęstej jak czekolada substancji. Ściskam go w dłoniach… Przełykam… Czuje, jak ayahuasca spływa po moim przełyku, zostawiając ślad swojej drogi, niczym pełznący ślimak zostawiając za sobą ciągnący się śluz. Po pełnowymiarowym odczuwaniu mojej wizji, substancja trafia do żołądka, tu zaczyna się rozrastać po ciele, niczym korzenie drzew, w każdym jego kierunku. Ciemna substancja zamienia się w jasne światło, a korzenie i droga do żołądka w promieniujące złoto. Tej nocy “umarłem”, a sam opis dotyczy tylko trzydziestu sekund, bądź około minuty wizji. Tej nocy rozpoczęło się moje najtrudniejsze spotkanie z ayahuascą. Ten wszechobecny trud przejawiał się w niemal każdym jej aspekcie. Trudny był oddech, doświadczenia wizualne, a nawet odczucie wagi własnego ciała… Z pomocą przyszło do mnie słowo, które mnie chroniło, a brzmiało ono “Ishta”. Powtarzałem je sukcesywnie przez niemal cały proces spotkania z aya. Słowo to jednocześnie odpędzało, chroniło i zrzucało ciężar, który czułem. I to właśnie ono było obecne przy najtrudniejszym spotkaniu z samym sobą. Tej nocy wydarzyło się naprawdę wiele. Jednak Peru nie było dla mnie tak łaskawe, jak doświadczenia, które odbyłem w naszym kraju. Zanim zdecydowałem się na przyjęcie nowego imienia, dojrzewa ono we mnie dokładnie dziewięć miesięcy. Swoją nazwę zmieniłem na guest spocie w Austrii, w czasie pełni księżyca.
Ishta
For years, I contemplated my artistic pseudonym, and as time passed, it seemed to drift further away from me. At the end of 2019, I embarked on a solo journey through Peru. One of the stops on my map was Iquitos, followed by one of the many centers of the shamanic path with Ayahuasca – the Psychonauta Foundation. This was my first experience with this medicine outside of Poland and the first in the place where it originates. One of my intentions for the two-week shamanic diet combined with Ayahuasca and isolation was to receive a new name from the shamans or the spirits of the plants. Sounds a bit Hollywood-esque, doesn’t it?! It seemed that way in my mind too. Unfortunately, nothing like that happened. Each ceremony was intense and of a completely different caliber than all my previous experiences.
During the last ceremony, when I “died” once again (however that sounds), I was undergoing one of my most challenging encounters with the wisdom of ayahuasca…
It’s dark all around, and you can only hear the wind and the heavy rain falling intensely… The typical sounds of the Amazon jungle had fallen silent. They were replaced by the sounds of thick drops of pure water falling heavily from the sky! They struck the leaves of trees, bushes, and the roof of the Moloka where the ceremony was held. I drink ayahuasca. Its hard-to-bear taste causes nausea, which I try to suppress. After several minutes, I start to feel its presence. As it begins to take effect, I have a vision… I once again lift a cup full of a dark, thick substance like chocolate. I grip it in my hands… I swallow… I feel the ayahuasca flowing down my throat, leaving a trail behind, like a snail leaving a trail of mucus. After fully experiencing my vision, the substance reaches my stomach, where it starts to spread throughout my body like the roots of a tree, in every direction. The dark substance turns into bright light, and the roots and the path to the stomach into radiant gold. That night I “died,” and this description covers only thirty seconds or about a minute of the vision. That night marked the beginning of my toughest encounter with ayahuasca. The omnipresent difficulty manifested in nearly every aspect of the experience. Breathing was hard, the visual experiences were tough, and even the sense of my body’s weight was burdensome… A word came to my aid, protecting me, and that word was “Ishta.” I repeated it successively throughout almost the entire process of the ayahuasca encounter. This word simultaneously repelled, protected, and lifted the weight I felt. It was present during my toughest encounter with myself. A lot happened that night. However, Peru was not as kind to me as the experiences I had in my own country. Before I decided to accept the new name, it matured within me for exactly nine months. I changed my name during a guest spot in Austria, during the full moon.
Ishta